poniedziałek, 18 września 2017

Casus belli (tym razem naprawdę)



To się opublikuje automatycznie kilka godzin po ogłoszeniu wyników konkursu, ustawiam to 26.03.2017. Mam nadzieję, że miło się czekało ^^ 

Alad V. Błękitna, niemal całkowicie pokryta pełnym życia oceanem planeta. Jedna z niewielu, gdzie ludzie, wyrzekłszy się przynależności do Imperium Galaktycznego, żyją z nami w zgodzie. Nie ma tu wojen, pogromów, prześladowań, nie ma broni zdolnych do rozniesienia w pył połowy galaktyki – myślał  Ran’gho, podziwiając widok z pancernego okna w sali konferencyjnej. Na neutralnej stacji kosmicznej w kształcie obwarzanka rolę grawitacji spełniała siła odśrodkowa, więc okno, z perspektywy ziemskiego obserwatora znajdujące się na ścianie, w rzeczywistości otwierało widok na nieskończoną przestrzeń pod stopami obecnych w pomieszczeniu. Niektórzy, zwłaszcza nienawykli do podobnego wystroju wnętrz członkowie ziemskiej delegacji pokojowej, usilnie starali się nie spoglądać w dół.
Choć w pokoju znajdowało się już sporo osób, nadal brakowało ambasadora Imperium. Ran’gho dyskretnie rozglądał się dookoła. Stał kilka kroków od delegata Republiki, którego miał ochraniać. Obok przechadzała się też bardziej oficjalna część jego eskorty, ich nanokombinezony przybrały formę uroczystych mundurów, a łuska na twarzy lśniła tęczowo. Nie mieli żadnej broni poza reprezentacyjnymi, tradycyjnymi sztyletami z polerowanej kości piaskowego rekina. Sam Ran’gho miał na sobie prosty, ale elegancki czarny strój. Szara, matowa łuska zdradzała jego pochodzenie z niższej kasty, ale kolorowa kokardka korpusu wywiadu wewnętrznego wpięta w klapę zapewniała mu szacunek innych żołnierzy. Spojrzał na holo przypięte wygodnie do nadgarstka. Dwunasta pięć czasu Alada, ambasador Imperium powinien pojawić się już dawno. Najwidoczniej poleruje jeszcze ozdobny napierśnik, ludzie są cholernie próżni – pomyślał. I niczym za dotknięciem magicznej różdżki ambasador pojawił się wśród swojej eskorty, a ich nanokombinezony rzeczywiście wyglądały jak lśniące, pozłacane napierśniki. Nie było jednak zbyt wiele czasu na ich podziwianie, ponieważ nagle światło zgasło.
Ran’gho nie denerwował się, na stacji krótkotrwałe awarie zasilania zdarzały się często, ale gdy zamiast ujrzeć słaby blask lamp awaryjnych usłyszał cichy warkot silników opuszczających hermetyczne grodzie stwierdził, że czas wkroczyć do akcji. Zrobił krok w stronę delegata, którego miał ochraniać. W pomieszczeniu panowała cisza, zarówno dobrze zdyscyplinowani ludzie i przyzwyczajeni do podobnych sytuacji Reptilianie zachowali spokój. Ran’gho już miał chwycić delegata za rękaw i odciągnąć go, z czystej ostrożności, na tył pomieszczenia, lecz jego ręka natrafiła na pustkę. Nagle światła zapaliły się z powrotem, oślepiając wszystkich na moment, a gdy otworzył oczy, ukazał mu się widok niczym z najgorszego koszmaru.
Delegat Republiki leżał na ziemi w kałuży niebieskiej krwi, w rytm uderzeń serca tryskającej z tętnicy. W jego szyi tkwił sztylet. W pomieszczeniu zapanował chaos, ochroniarz został brutalnie odepchnięty na bok przez biegnącą do martwego już delegata eskortę. Nie ma po co się spieszyć, pomyślał. Ruchem ręki odblokował holo i wpisał kod alarmowy. Kor’rai. Morderstwo. Kilka sekund później rozdzwoniły się alarmy, a gdy umilkły, Ran’gho znajdował się po drugiej stronie tajnego przejścia omijającego grodzie. Natychmiast otoczył go tam oddział uzbrojonych w blastery żołnierzy Republiki. Po nadaniu kodu alarmowego każdy automatycznie stawał się podejrzany, więc ochrona szybko skuła go i poprowadziła korytarzami na spotkanie z dowództwem.
Kilka godzin później przekroczył to samo przejście, wyposażony w nowe rozkazy i malutki blaster, starannie ukryty w kaburze na plecach. W odciętej strefie panował spokój, obecność wojskowych nie pozwoliła wybuchnąć panice. Przekaz nadawany z dowództwa do każdego holo w sektorze nakazywał utrzymanie porządku w oczekiwaniu na przybycie śledczego, który zbada sprawę. Był nim właśnie Ran’gho. Podczas przesłuchania sprawdzono zapisy jego holo i uznano za niewinnego. Jako jedyny obecny podczas morderstwa oficer wywiadu najlepiej nadawał się do rozwiązania tak palącej sprawy. Zbrodnia została popełniona tuż przed rozpoczęciem negocjacji pokojowych między Imperium Intergalaktycznym a Republiką i mogło sprawić, że wyniszczająca obie strony wojna wybuchnie ze zdwojoną siłą. Władze stacji zastosowały ścisłą blokadę informacyjną i dały ochroniarzowi cztery godziny, bo tyle jeszcze miały trwać rozmowy za zamkniętymi drzwiami, na dyskretne odnalezienie winnych.
Natychmiast po jego pojawieniu się meldunek złożył dowódca eskorty delegata. Czy raczej denata, pomyślał Ran’gho.
- Zabezpieczyliśmy ciało i narzędzie zbrodni – powiedział. – Delegat został zabity reprezentacyjnym, posrebrzanym sztyletem, który został wbity w szyję i doprowadził do rozerwania dwóch tętnic kręgowych. Z całym szacunkiem, panie… - zawiesił pytająco głos.
- Jestem wyższym oficerem wywiadu, chwilowo w randze śledczego – pospieszył z podpowiedzią ochroniarz.
- W takim razie z całym szacunkiem, kha, ale takie sztylety mają tylko ludzie.  Nie do podrobienia. Mimo że bardzo zdobiony, ten ma nawet cztery rowki prowadzące do zbiorniczka na krew ukrytego w rękojeści i jest bardzo ostry. Kha – konspiracyjnie zniżył głos – możemy aresztować ich natychmiast, nie będą stawiać oporu.
- Wykluczone – odpowiedział ostro Ran’gho, wystarczająco głośno, żeby usłyszał go stojący niedaleko człowiek – Zostanie przeprowadzone śledztwo, zgodnie z rozkazami, które otrzymałem. Dziękuję za utrzymanie porządku w sektorze i sprawny meldunek. Odmaszerować!
Ochroniarz nakazał odczytanie danych z wszystkich holo, a potem udał się do kwatery ambasadora Imperium. Ten już go oczekiwał, jego nanokombinezony zdążył w międzyczasie zmienić formę na nieskazitelnie białą, rzymską togę. Próżniak – pomyślał Ran’gho, ale uprzejmie powitał go i usiadł na wskazanym mu miejscu. Przez chwilę panowała cisza, ambasador ograniczał się do powolnego popijania bliżej nieokreślonego płynu z eleganckiego kielicha, lecz w końcu przemówił.
- A więc oficjalnie jest pan śledczym? – Zagadnął uprzejmie. – Czy to na pewno dobry pomysł ze strony państwa dowódcy, powierzać to dochodzenie komuś, kto wtedy był najbliżej? A może… - zawiesił głos.
- A może porozmawiajmy o pańskich kompetencjach do rozstrzygania tej sprawy? – odrzekł zimno Ran-gho. - Narzędziem zbrodni jest srebrzony, ozdobny sztylet z wygrawerowaną na ostrzu inskrypcją „SPQR”. O ile wiem – posłał ambasadorowi  wymowne spojrzenie – taki sztylet jest częścią wyposażenia ambasadora Imperium Galaktycznego.  A może się mylę?
- Nie myli się pan – wzrok ambasadora był niczym stalowy pręt – i tak, to mój sztylet. Skradziono mi go z bagaży, prawdopodobnie po dokowaniu, gdy zajmowali się nim ochroniarze Republiki. Myśli pan – jego wzrok złagodniał nagle, a na twarzy zawitał ironiczny uśmieszek – że byliśmy świadkami narodzin casus belli?
- Jeśli nie będzie odpowiadał pan na moje pytania, to na pewno, ambasadorze. – w głosie Ran’gho, pod wierzchnią warstwą kurtuazji dało się wyczuć bardziej stanowczy ton. – Dlaczego w ogóle spóźnił się pan na rozpoczęcie obrad?
- Coż – odchrząknął ambasador – nie można było znaleźć mojego dekoracyjnego sztyletu, który mam obowiązek nosić jako urzędnik Imperium. Teraz wiemy, że gdy wkraczałem na salę, był już w gardle pańskiego delegata. – na jego twarzy znów pojawił się nieadekwatny półuśmiech.
Ran’gho najchętniej zakułby imperialnego bufona i na miejscu skazał za zabójstwo pierwszego stopnia. Był niemal pewny, że ambasador nie przybył tu, aby negocjować pokój, ale by znaleźć powód do kontynuowania wojny. Wszyscy wiedzieli, że Imperium czerpie z niej duże korzyści gospodarcze, walcząc na cudzych planetach i z pomocą droidów bojowych, których brak dotkliwie dawał się we znaki Republice. Na planetach Imperium ludzie żyli długo i dostatnio, więc chociaż oficjalnie cesarz pragnął pokoju z Republiką, to ambasador mógł należeć do jednego ze sprzeciwiających się mu stronnictw. Do zerwania zawieszenia broni starczyłby pretekst o znacznie mniejszej randze, ale najwyraźniej ważne było, aby to Republika wystrzeliła pierwsza. Wtedy Imperium oskarży nas o zabójstwo swojego własnego delegata, nieważne jak nielogiczne by to nie było w obecnej sytuacji strategicznej – myślał ochroniarz. Ale nie mógł aresztować ambasadora, póki nie będzie miał konkretnych dowodów.
- Po pańskich odpowiedziach wnioskuję, że nie poczuwa się pan do żadnej odpowiedzialności za to morderstwo – oznajmił chłodno. – Pozwoli pan więc moim ludziom na zebranie logów z holo każdego członka pańskiej eskorty, prawda? – Ran’gho przekrzywił lekko głowę i zmrużył oczy o pionowych źrenicach. – W tym oczywiście pańskiego.
- Naturalnie – odparł ambasador. Na jego twarzy wciąż widniał irytujący półuśmiech.
- W takim razie opuszczę teraz pana – Ran’gho wstał i bez kurtuazyjnego ukłonu, lecz z absolutnie nieuprzejmym pośpiechem wyszedł z pomieszczenia. Na zewnątrz już czekał żołnierz z jego oddziału. Podał mu płytkę z danymi. Przeźroczysty dysk grubości ludzkiego włosa zawierał staroświecko, magnetycznie zapisane logi holo każdego żołnierza Republiki w odciętej strefie. Komputer pokładowy stacji był wystarczająco potężny, żeby obliczyć i przewidzieć każdy ruch każdego mięśnia każdej obecnej w strefie osoby, niezależnie od tego czy był gadem, czy człowiekiem.  Holo to nie jedynie osobisty komputer i poręczny komunikator. Łączy się bezpośrednio z systemami statku i odczytuje fale mózgowe użytkownika. Zapisując je, synchronizuje czas do atomowego zegara znajdującego się w centrum galaktyki. Jedno drgnięcie atomu cezu, kilkukrotna poprawka obliczeniowa związana z teorią względności i opóźnieniem w przesyle sygnału i w końcu informacja o wysłaniu przez ośrodek ruchu elektrycznego impulsu wzdłuż ścieżek nerwów może zostać zapisana i precyzyjnie zindeksowana. Margines błędu? Sekunda w ciągu wieku wszechświata.
Ran’gho przeszedł korytarzami na przeciwległy koniec strefy, do prywatnej kwatery delegata. Tam znajdował się jedyny w odciętym sektorze terminal dostępu do systemów stacji. Ochroniarz zastanawiał się, kto wymyślił, że właśnie ta część stacji idealnie nada się do przeprowadzenia negocjacji na najwyższym szczeblu. Prawdopodobnie zadecydowało okno w podłodze, stwierdził.
W pokoju delegata panował niemalże idealny ład. Sterylnie czysty stół. Holograficzny mapnik stojący na jego krawędzi w tej chwili wyświetlał jedynie domyślny wygaszacz, pokazując w czasie rzeczywistym rozszerzanie się granic wszechświata na przemian z obrazem echa wielkiego wybuchu. Idealna biel ścian raziłaby oczy, gdyby jedynym źródłem światła nie była niewielka lampka nad biurkiem, dająca delikatną zieloną poświatę. Oświetlała niemal wyłącznie terminal dostępu. Przy nim znajdował się też jedyny element zaburzający świętą harmonię pomieszczenia. Kubek z niedopitą kawą przyprawową, którą Ran’gho dobrze znał jako ulubiony napój delegata.  Ochroniarz odstawił go na stół, zakłócając holograficzną projekcję, a sam usiadł przy terminalu. Gdy biometryczny skaner wykrył jego obecność ekran rozjarzył się blaskiem. Skan siatkówki, struktury naczyń krwionośnych i autoryzacja przez holo pozwoliły mu uzyskać dostęp do systemu. Położył przeźroczysty dysk na czytniku. Po kilku sekundach wysunęła się magnetyczna głowica, omiatając dysk szybkim ruchem i wczytując wszystkie dane do systemu. Piętnastowarstwowa kompresja sprawiała, że na małym kawałku tworzywa mieściło się ich prawie sto petabajtów.
Gdy komputer wydał ciche piknięcie, oznajmiając gotowość do pracy, Ran’gho wyświetlił w powietrzu laserową klawiaturę oraz pulpit i zaczął szybko przebierać palcami. Znał system na wylot, więc zlecenie niezbędnych obliczeń nie zajęło mu długo. W momencie, gdy podał komputerowi wszystkie wymagane parametry, usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je poleceniem z terminala. Wszedł przez nie jeden z żołnierzy w towarzystwie ambasadora Imperium.
- Kha, mam logi z holo wszystkich członków delegacji Imperium – odezwał się gad. – A ambasador nalegał, by wręczyć je panu osobiście.
- Oczywiście – powiedział przedstawiciel Imperium, patrząc wyniośle na żołnierza. –Muszę dopilnować, by nie zostały zafałszowane, a jestem pewny, że Republikanie podjęliby taką próbę – zmierzył obu Reptilian chłodnym spojrzeniem. Podszedł do terminala i położył identyczny z poprzednim, przeźroczysty dysk na czytniku. W milczeniu obserwował wysuwającą się głowicę, a potem Ran’gho wczytującego dane do systemu. Gdy terminal znów wydał ciche piknięcie, ambasador z zadowoleniem pokiwał głową i wyszedł z pomieszczenia, na progu obracając głowę i ponownie obdarzając ochroniarza i żołnierza chłodnym spojrzeniem.
Ran’gho przez chwilę siedział i myślał nad jego motywami. Ambasador naprawdę musiał chcieć wywołać konflikt. Sprzeczne zachowanie w obecności różnych osób, jakby chciał je sprowokować do działania, przyspieszyć odkrycie prawdziwego sprawcy morderstwa i zapobiec zatuszowaniu całej sprawy. Jednak nie udawało mu się to, ochroniarz wydał całemu oddziałowi rozkazy zachowania spokoju za wszelką cenę i był pewny, że ich dochowają. On sam dał się sprowokować, ale jedynie do myślenia głębiej. W końcu pokręcił głową. Dopiero w tym momencie zauważył, że od dobrych kilku minut żołnierz czeka na dalsze rozkazy, posłusznie stojąc w milczeniu obok drzwi. Odprawił go krótko, a sam ponownie wprowadził parametry symulacji i uruchomił obliczenia. Aproksymacja wskazała trzydzieści sekund jako czas ukończenia. Jak się okazało, myliła się o całe dwie sekundy. Ochroniarz komendą zaczął odtwarzanie symulacji na mapniku. Uważnie przyglądał się odtworzonym z milionów linijek danych ruchom. Nie koncentrował się na szczegółach, starał się ogarnąć umysłem całe pomieszczenie naraz. Nie zauważał jednak nic szczególnego. Podszedł do terminala i poleceniem przewinął symulację do kilku sekund przed zgaśnięciem świateł i wznowił odtwarzanie. Znowu skupił się na holograficznym obrazie. Nagle dostrzegł coś nietypowego. Dziwny ruch ręki stojącego przy wejściu do sali żołnierza Imperium. Nie mógł jednak dostrzec jej dokładnie. Zaklął pod nosem, szybko przestawił zakłócający projekcję kubek na podłogę i przewinął do tyłu. Obserwował. Tym razem dokładnie widział dłoń żołnierza, sięgającą do pasa ambasadora i delikatnie obejmującą coś. Coś, co musiało być reprezentacyjnym sztyletem. Ran’gho obserwował z niemym podziwem, jak subtelnym ruchem sztylet zostaje podany kolejnej osobie, i kolejnej, i kolejnej. A ostatnia z nich, żołnierz stojący tuż koło ambasadora, unosi ją nieco i wykonuje szybki ruch nadgarstkiem, wyrzucając zabójcze ostrze ku celowi. Milisekundy później ambasador pada na ziemię, rękoma sięga szyi. Jego sylwetka zmienia w symulacji kolor na czerwony, symbolizując odniesione obrażenia, a obok wyświetliło się okienko z parametrami życiowymi. Ran’gho jednak przerwał odtwarzanie machnięciem ręki. Holograficzna projekcja rozwiała się jak dym, ale nie zwrócił na to uwagi. Dokładnie wiedział co zrobić.
Kilkanaście minut później energicznym krokiem wszedł do reprezentacyjnej sali, wcześniej zamkniętej jako miejsce zbrodni. Wcześniej kazał zgromadzić tu wszystkich obecnych w strefie. Teraz gromada żołnierzy dwu armii stała ramię w ramię, otaczając zakryte termicznym kocem ciało delegata. Ran’gho klasnął w dłonie, starając się zwrócić ich uwagę, ale nikt się nawet nie odwrócił.
- Podejdź tu, kha. Podejdź i zobacz – usłyszał głos ambasadora, stojącego pośrodku kręgu, obok ciała delegata. Ochroniarz przepchnął się między dwoma żołnierzami Republiki i podszedł do odzianego w togę reprezentanta Imperium.
- Nie musisz heroicznie przyznawać się do winy – powiedział ambasador. Gdy Ran’gho spojrzał mu w oczy, ujrzał w nich iskierkę rozbawienia. – Chciałem stworzyć tu pretekst do kontynuowania wojny, ale okazało się, że casus belli stworzył się sam.
- Nie rozumiem – odpowiedział Ran’gho. Obrócił się i podszedł do jednego z żołnierzy. Ten nie poruszył się, nawet zawołany po imieniu. Ochroniarz spojrzał w jego oczy. Zobaczył tylko puste, rozszerzone źrenice. Sprawdził pozostałych. Wszędzie to samo.
- Spójrz w dół, kha. – powiedział powoli ambasador. – Wtedy mnie zrozumiesz.
- Co im podałeś? – spytał chłodno Ran’gho. – Mów, co, czemu?! – ostatnie słowa wykrzyczał.
- Spójrz w dół – ambasador tylko się powtórzył. Ochroniarz potrząsnął z irytacją głową i popatrzał przez panoramiczne okno. I zrozumiał.
Alad V, planeta opromieniona blaskiem jaśniejszym od tysiąca słońc. Już wkrótce zmieni się w planetę jałową. Pełne życia oceany wyparują, ląd stanie się jałowy. Kolejny świat zniszczony przez bezlitosną wojnę.
- To nie ja – powiedział ambasador, w jego głosie słychać było zmęczenie. – To nie są bomby Imperium, Republiki też nie. W ciągu ostatnich godzin miał miejsce przewrót, spośród obu armii wyłoniła się nagle trzecia frakcja. Dodatkowy gracz. I najwyraźniej postanowił on przerwać negocjacje pokojowe raz na zawsze – westchnął cicho. – Za kilkanaście sekund dotrze tu fala uderzeniowa z wybuchu, który właśnie obserwujemy. Jakieś ostatnie słowa?
- Ambasadorze… - Ran’gho mówił głośno, przebijając się przez narastający szum. To skwierczały obwody stacji, wystawione na działanie potężnych impulsów elektromagnetycznych.
- Prowadzenie tej gry z panem to była czysta przyjemność. – wykrzyczał, aby rozmówca  na pewno go dosłyszał. Ochroniarz zobaczył jeszcze, jak przedstawiciel Imperium kiwa powoli głową.
A potem wszystko ucichło i utonęło w blasku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz