To się opublikuje automatycznie kilka godzin po ogłoszeniu wyników konkursu, ustawiam to 26.03.2017. Mam nadzieję, że miło się czekało ^^
Alad V.
Błękitna, niemal całkowicie pokryta pełnym życia oceanem planeta. Jedna z
niewielu, gdzie ludzie, wyrzekłszy się przynależności do Imperium
Galaktycznego, żyją z nami w zgodzie. Nie ma tu wojen, pogromów, prześladowań,
nie ma broni zdolnych do rozniesienia w pył połowy galaktyki – myślał Ran’gho, podziwiając widok z pancernego okna w
sali konferencyjnej. Na neutralnej stacji kosmicznej w kształcie obwarzanka rolę
grawitacji spełniała siła odśrodkowa, więc okno, z perspektywy ziemskiego
obserwatora znajdujące się na ścianie, w rzeczywistości otwierało widok na
nieskończoną przestrzeń pod stopami obecnych w pomieszczeniu. Niektórzy,
zwłaszcza nienawykli do podobnego wystroju wnętrz członkowie ziemskiej
delegacji pokojowej, usilnie starali się nie spoglądać w dół.
Choć w pokoju
znajdowało się już sporo osób, nadal brakowało ambasadora Imperium. Ran’gho
dyskretnie rozglądał się dookoła. Stał kilka kroków od delegata Republiki,
którego miał ochraniać. Obok przechadzała się też bardziej oficjalna część jego
eskorty, ich nanokombinezony przybrały formę uroczystych mundurów, a łuska na
twarzy lśniła tęczowo. Nie mieli żadnej broni poza reprezentacyjnymi,
tradycyjnymi sztyletami z polerowanej kości piaskowego rekina. Sam Ran’gho miał
na sobie prosty, ale elegancki czarny strój. Szara, matowa łuska zdradzała jego
pochodzenie z niższej kasty, ale kolorowa kokardka korpusu wywiadu wewnętrznego
wpięta w klapę zapewniała mu szacunek innych żołnierzy. Spojrzał na holo
przypięte wygodnie do nadgarstka. Dwunasta pięć czasu Alada, ambasador Imperium
powinien pojawić się już dawno. Najwidoczniej poleruje jeszcze ozdobny
napierśnik, ludzie są cholernie próżni – pomyślał. I niczym za dotknięciem
magicznej różdżki ambasador pojawił się wśród swojej eskorty, a ich
nanokombinezony rzeczywiście wyglądały jak lśniące, pozłacane napierśniki. Nie
było jednak zbyt wiele czasu na ich podziwianie, ponieważ nagle światło zgasło.
Ran’gho nie
denerwował się, na stacji krótkotrwałe awarie zasilania zdarzały się często,
ale gdy zamiast ujrzeć słaby blask lamp awaryjnych usłyszał cichy warkot
silników opuszczających hermetyczne grodzie stwierdził, że czas wkroczyć do
akcji. Zrobił krok w stronę delegata, którego miał ochraniać. W pomieszczeniu
panowała cisza, zarówno dobrze zdyscyplinowani ludzie i przyzwyczajeni do
podobnych sytuacji Reptilianie zachowali spokój. Ran’gho już miał chwycić
delegata za rękaw i odciągnąć go, z czystej ostrożności, na tył pomieszczenia,
lecz jego ręka natrafiła na pustkę. Nagle światła zapaliły się z powrotem,
oślepiając wszystkich na moment, a gdy otworzył oczy, ukazał mu się widok
niczym z najgorszego koszmaru.
Delegat
Republiki leżał na ziemi w kałuży niebieskiej krwi, w rytm uderzeń serca
tryskającej z tętnicy. W jego szyi tkwił sztylet. W pomieszczeniu zapanował
chaos, ochroniarz został brutalnie odepchnięty na bok przez biegnącą do
martwego już delegata eskortę. Nie ma po co się spieszyć, pomyślał. Ruchem ręki
odblokował holo i wpisał kod alarmowy. Kor’rai. Morderstwo. Kilka sekund
później rozdzwoniły się alarmy, a gdy umilkły, Ran’gho znajdował się po drugiej
stronie tajnego przejścia omijającego grodzie. Natychmiast otoczył go tam
oddział uzbrojonych w blastery żołnierzy Republiki. Po nadaniu kodu alarmowego
każdy automatycznie stawał się podejrzany, więc ochrona szybko skuła go i
poprowadziła korytarzami na spotkanie z dowództwem.
Kilka godzin
później przekroczył to samo przejście, wyposażony w nowe rozkazy i malutki blaster,
starannie ukryty w kaburze na plecach. W odciętej strefie panował spokój,
obecność wojskowych nie pozwoliła wybuchnąć panice. Przekaz nadawany z
dowództwa do każdego holo w sektorze nakazywał utrzymanie porządku w
oczekiwaniu na przybycie śledczego, który zbada sprawę. Był nim właśnie
Ran’gho. Podczas przesłuchania sprawdzono zapisy jego holo i uznano za
niewinnego. Jako jedyny obecny podczas morderstwa oficer wywiadu najlepiej
nadawał się do rozwiązania tak palącej sprawy. Zbrodnia została popełniona tuż
przed rozpoczęciem negocjacji pokojowych między Imperium Intergalaktycznym a
Republiką i mogło sprawić, że wyniszczająca obie strony wojna wybuchnie ze
zdwojoną siłą. Władze stacji zastosowały ścisłą blokadę informacyjną i dały
ochroniarzowi cztery godziny, bo tyle jeszcze miały trwać rozmowy za
zamkniętymi drzwiami, na dyskretne odnalezienie winnych.
Natychmiast
po jego pojawieniu się meldunek złożył dowódca eskorty delegata. Czy raczej
denata, pomyślał Ran’gho.
-
Zabezpieczyliśmy ciało i narzędzie zbrodni – powiedział. – Delegat został
zabity reprezentacyjnym, posrebrzanym sztyletem, który został wbity w szyję i
doprowadził do rozerwania dwóch tętnic kręgowych. Z całym szacunkiem, panie… -
zawiesił pytająco głos.
-
Jestem wyższym oficerem wywiadu, chwilowo w randze śledczego – pospieszył z
podpowiedzią ochroniarz.
- W
takim razie z całym szacunkiem, kha,
ale takie sztylety mają tylko ludzie. Nie
do podrobienia. Mimo że bardzo zdobiony, ten ma nawet cztery rowki prowadzące
do zbiorniczka na krew ukrytego w rękojeści i jest bardzo ostry. Kha – konspiracyjnie zniżył głos –
możemy aresztować ich natychmiast, nie będą stawiać oporu.
- Wykluczone
– odpowiedział ostro Ran’gho, wystarczająco głośno, żeby usłyszał go stojący
niedaleko człowiek – Zostanie przeprowadzone śledztwo, zgodnie z rozkazami,
które otrzymałem. Dziękuję za utrzymanie porządku w sektorze i sprawny
meldunek. Odmaszerować!
Ochroniarz
nakazał odczytanie danych z wszystkich holo, a potem udał się do kwatery
ambasadora Imperium. Ten już go oczekiwał, jego nanokombinezony zdążył w
międzyczasie zmienić formę na nieskazitelnie białą, rzymską togę. Próżniak –
pomyślał Ran’gho, ale uprzejmie powitał go i usiadł na wskazanym mu miejscu.
Przez chwilę panowała cisza, ambasador ograniczał się do powolnego popijania bliżej
nieokreślonego płynu z eleganckiego kielicha, lecz w końcu przemówił.
- A więc
oficjalnie jest pan śledczym? – Zagadnął uprzejmie. – Czy to na pewno dobry
pomysł ze strony państwa dowódcy, powierzać to dochodzenie komuś, kto wtedy był
najbliżej? A może… - zawiesił głos.
- A może
porozmawiajmy o pańskich kompetencjach do rozstrzygania tej sprawy? – odrzekł
zimno Ran-gho. - Narzędziem zbrodni jest srebrzony, ozdobny sztylet z
wygrawerowaną na ostrzu inskrypcją „SPQR”. O ile wiem – posłał ambasadorowi wymowne spojrzenie – taki sztylet jest częścią
wyposażenia ambasadora Imperium Galaktycznego.
A może się mylę?
- Nie myli się
pan – wzrok ambasadora był niczym stalowy pręt – i tak, to mój sztylet.
Skradziono mi go z bagaży, prawdopodobnie po dokowaniu, gdy zajmowali się nim
ochroniarze Republiki. Myśli pan – jego wzrok złagodniał nagle, a na twarzy
zawitał ironiczny uśmieszek – że byliśmy świadkami narodzin casus belli?
- Jeśli nie
będzie odpowiadał pan na moje pytania, to na pewno, ambasadorze. – w głosie
Ran’gho, pod wierzchnią warstwą kurtuazji dało się wyczuć bardziej stanowczy
ton. – Dlaczego w ogóle spóźnił się pan na rozpoczęcie obrad?
- Coż –
odchrząknął ambasador – nie można było znaleźć mojego dekoracyjnego sztyletu,
który mam obowiązek nosić jako urzędnik Imperium. Teraz wiemy, że gdy
wkraczałem na salę, był już w gardle pańskiego delegata. – na jego twarzy znów
pojawił się nieadekwatny półuśmiech.
Ran’gho
najchętniej zakułby imperialnego bufona i na miejscu skazał za zabójstwo
pierwszego stopnia. Był niemal pewny, że ambasador nie przybył tu, aby
negocjować pokój, ale by znaleźć powód do kontynuowania wojny. Wszyscy wiedzieli,
że Imperium czerpie z niej duże korzyści gospodarcze, walcząc na cudzych
planetach i z pomocą droidów bojowych, których brak dotkliwie dawał się we
znaki Republice. Na planetach Imperium ludzie żyli długo i dostatnio, więc
chociaż oficjalnie cesarz pragnął pokoju z Republiką, to ambasador mógł należeć
do jednego ze sprzeciwiających się mu stronnictw. Do zerwania zawieszenia broni
starczyłby pretekst o znacznie mniejszej randze, ale najwyraźniej ważne było,
aby to Republika wystrzeliła pierwsza. Wtedy Imperium oskarży nas o zabójstwo
swojego własnego delegata, nieważne jak nielogiczne by to nie było w obecnej
sytuacji strategicznej – myślał ochroniarz. Ale nie mógł aresztować ambasadora,
póki nie będzie miał konkretnych dowodów.
- Po pańskich
odpowiedziach wnioskuję, że nie poczuwa się pan do żadnej odpowiedzialności za
to morderstwo – oznajmił chłodno. – Pozwoli pan więc moim ludziom na zebranie
logów z holo każdego członka pańskiej eskorty, prawda? – Ran’gho przekrzywił
lekko głowę i zmrużył oczy o pionowych źrenicach. – W tym oczywiście pańskiego.
- Naturalnie
– odparł ambasador. Na jego twarzy wciąż widniał irytujący półuśmiech.
- W takim
razie opuszczę teraz pana – Ran’gho wstał i bez kurtuazyjnego ukłonu, lecz z
absolutnie nieuprzejmym pośpiechem wyszedł z pomieszczenia. Na zewnątrz już
czekał żołnierz z jego oddziału. Podał mu płytkę z danymi. Przeźroczysty dysk
grubości ludzkiego włosa zawierał staroświecko, magnetycznie zapisane logi holo
każdego żołnierza Republiki w odciętej strefie. Komputer pokładowy stacji był
wystarczająco potężny, żeby obliczyć i przewidzieć każdy ruch każdego mięśnia każdej
obecnej w strefie osoby, niezależnie od tego czy był gadem, czy człowiekiem. Holo to nie jedynie osobisty komputer i
poręczny komunikator. Łączy się bezpośrednio z systemami statku i odczytuje
fale mózgowe użytkownika. Zapisując je, synchronizuje czas do atomowego zegara
znajdującego się w centrum galaktyki. Jedno drgnięcie atomu cezu, kilkukrotna
poprawka obliczeniowa związana z teorią względności i opóźnieniem w przesyle
sygnału i w końcu informacja o wysłaniu przez ośrodek ruchu elektrycznego
impulsu wzdłuż ścieżek nerwów może zostać zapisana i precyzyjnie zindeksowana.
Margines błędu? Sekunda w ciągu wieku wszechświata.
Ran’gho
przeszedł korytarzami na przeciwległy koniec strefy, do prywatnej kwatery
delegata. Tam znajdował się jedyny w odciętym sektorze terminal dostępu do
systemów stacji. Ochroniarz zastanawiał się, kto wymyślił, że właśnie ta część
stacji idealnie nada się do przeprowadzenia negocjacji na najwyższym szczeblu.
Prawdopodobnie zadecydowało okno w podłodze, stwierdził.
W pokoju
delegata panował niemalże idealny ład. Sterylnie czysty stół. Holograficzny mapnik
stojący na jego krawędzi w tej chwili wyświetlał jedynie domyślny wygaszacz,
pokazując w czasie rzeczywistym rozszerzanie się granic wszechświata na
przemian z obrazem echa wielkiego wybuchu. Idealna biel ścian raziłaby oczy,
gdyby jedynym źródłem światła nie była niewielka lampka nad biurkiem, dająca
delikatną zieloną poświatę. Oświetlała niemal wyłącznie terminal dostępu. Przy
nim znajdował się też jedyny element zaburzający świętą harmonię pomieszczenia.
Kubek z niedopitą kawą przyprawową, którą Ran’gho dobrze znał jako ulubiony
napój delegata. Ochroniarz odstawił go
na stół, zakłócając holograficzną projekcję, a sam usiadł przy terminalu. Gdy
biometryczny skaner wykrył jego obecność ekran rozjarzył się blaskiem. Skan
siatkówki, struktury naczyń krwionośnych i autoryzacja przez holo pozwoliły mu
uzyskać dostęp do systemu. Położył przeźroczysty dysk na czytniku. Po kilku
sekundach wysunęła się magnetyczna głowica, omiatając dysk szybkim ruchem i
wczytując wszystkie dane do systemu. Piętnastowarstwowa kompresja sprawiała, że
na małym kawałku tworzywa mieściło się ich prawie sto petabajtów.
Gdy komputer
wydał ciche piknięcie, oznajmiając gotowość do pracy, Ran’gho wyświetlił w
powietrzu laserową klawiaturę oraz pulpit i zaczął szybko przebierać palcami.
Znał system na wylot, więc zlecenie niezbędnych obliczeń nie zajęło mu długo. W
momencie, gdy podał komputerowi wszystkie wymagane parametry, usłyszał pukanie
do drzwi. Otworzył je poleceniem z terminala. Wszedł przez nie jeden z
żołnierzy w towarzystwie ambasadora Imperium.
- Kha, mam logi z holo wszystkich członków
delegacji Imperium – odezwał się gad. – A ambasador nalegał, by wręczyć je panu
osobiście.
- Oczywiście
– powiedział przedstawiciel Imperium, patrząc wyniośle na żołnierza. –Muszę
dopilnować, by nie zostały zafałszowane, a jestem pewny, że Republikanie
podjęliby taką próbę – zmierzył obu Reptilian chłodnym spojrzeniem. Podszedł do
terminala i położył identyczny z poprzednim, przeźroczysty dysk na czytniku. W
milczeniu obserwował wysuwającą się głowicę, a potem Ran’gho wczytującego dane
do systemu. Gdy terminal znów wydał ciche piknięcie, ambasador z zadowoleniem
pokiwał głową i wyszedł z pomieszczenia, na progu obracając głowę i ponownie
obdarzając ochroniarza i żołnierza chłodnym spojrzeniem.
Ran’gho przez
chwilę siedział i myślał nad jego motywami. Ambasador naprawdę musiał chcieć
wywołać konflikt. Sprzeczne zachowanie w obecności różnych osób, jakby chciał
je sprowokować do działania, przyspieszyć odkrycie prawdziwego sprawcy
morderstwa i zapobiec zatuszowaniu całej sprawy. Jednak nie udawało mu się to,
ochroniarz wydał całemu oddziałowi rozkazy zachowania spokoju za wszelką cenę i
był pewny, że ich dochowają. On sam dał się sprowokować, ale jedynie do
myślenia głębiej. W końcu pokręcił
głową. Dopiero w tym momencie zauważył, że od dobrych kilku minut żołnierz
czeka na dalsze rozkazy, posłusznie stojąc w milczeniu obok drzwi. Odprawił go
krótko, a sam ponownie wprowadził parametry symulacji i uruchomił obliczenia.
Aproksymacja wskazała trzydzieści sekund jako czas ukończenia. Jak się okazało,
myliła się o całe dwie sekundy. Ochroniarz komendą zaczął odtwarzanie symulacji
na mapniku. Uważnie przyglądał się odtworzonym z milionów linijek danych
ruchom. Nie koncentrował się na szczegółach, starał się ogarnąć umysłem całe
pomieszczenie naraz. Nie zauważał jednak nic szczególnego. Podszedł do
terminala i poleceniem przewinął symulację do kilku sekund przed zgaśnięciem
świateł i wznowił odtwarzanie. Znowu skupił się na holograficznym obrazie.
Nagle dostrzegł coś nietypowego. Dziwny ruch ręki stojącego przy wejściu do
sali żołnierza Imperium. Nie mógł jednak dostrzec jej dokładnie. Zaklął pod
nosem, szybko przestawił zakłócający projekcję kubek na podłogę i przewinął do
tyłu. Obserwował. Tym razem dokładnie widział dłoń żołnierza, sięgającą do pasa
ambasadora i delikatnie obejmującą coś. Coś, co musiało być reprezentacyjnym
sztyletem. Ran’gho obserwował z niemym podziwem, jak subtelnym ruchem sztylet
zostaje podany kolejnej osobie, i kolejnej, i kolejnej. A ostatnia z nich,
żołnierz stojący tuż koło ambasadora, unosi ją nieco i wykonuje szybki ruch
nadgarstkiem, wyrzucając zabójcze ostrze ku celowi. Milisekundy później
ambasador pada na ziemię, rękoma sięga szyi. Jego sylwetka zmienia w symulacji
kolor na czerwony, symbolizując odniesione obrażenia, a obok wyświetliło się
okienko z parametrami życiowymi. Ran’gho jednak przerwał odtwarzanie
machnięciem ręki. Holograficzna projekcja rozwiała się jak dym, ale nie zwrócił
na to uwagi. Dokładnie wiedział co zrobić.
Kilkanaście
minut później energicznym krokiem wszedł do reprezentacyjnej sali, wcześniej
zamkniętej jako miejsce zbrodni. Wcześniej kazał zgromadzić tu wszystkich
obecnych w strefie. Teraz gromada żołnierzy dwu armii stała ramię w ramię,
otaczając zakryte termicznym kocem ciało delegata. Ran’gho klasnął w dłonie,
starając się zwrócić ich uwagę, ale nikt się nawet nie odwrócił.
- Podejdź tu,
kha. Podejdź i zobacz – usłyszał głos
ambasadora, stojącego pośrodku kręgu, obok ciała delegata. Ochroniarz
przepchnął się między dwoma żołnierzami Republiki i podszedł do odzianego w
togę reprezentanta Imperium.
- Nie musisz
heroicznie przyznawać się do winy – powiedział ambasador. Gdy Ran’gho spojrzał
mu w oczy, ujrzał w nich iskierkę rozbawienia. – Chciałem stworzyć tu pretekst
do kontynuowania wojny, ale okazało się, że casus belli stworzył się sam.
- Nie
rozumiem – odpowiedział Ran’gho. Obrócił się i podszedł do jednego z żołnierzy.
Ten nie poruszył się, nawet zawołany po imieniu. Ochroniarz spojrzał w jego
oczy. Zobaczył tylko puste, rozszerzone źrenice. Sprawdził pozostałych.
Wszędzie to samo.
- Spójrz w
dół, kha. – powiedział powoli
ambasador. – Wtedy mnie zrozumiesz.
- Co im
podałeś? – spytał chłodno Ran’gho. – Mów, co, czemu?! – ostatnie słowa
wykrzyczał.
- Spójrz w
dół – ambasador tylko się powtórzył. Ochroniarz potrząsnął z irytacją głową i popatrzał
przez panoramiczne okno. I zrozumiał.
Alad V,
planeta opromieniona blaskiem jaśniejszym od tysiąca słońc. Już wkrótce zmieni
się w planetę jałową. Pełne życia oceany wyparują, ląd stanie się jałowy.
Kolejny świat zniszczony przez bezlitosną wojnę.
- To nie ja –
powiedział ambasador, w jego głosie słychać było zmęczenie. – To nie są bomby
Imperium, Republiki też nie. W ciągu ostatnich godzin miał miejsce przewrót,
spośród obu armii wyłoniła się nagle trzecia frakcja. Dodatkowy gracz. I
najwyraźniej postanowił on przerwać negocjacje pokojowe raz na zawsze –
westchnął cicho. – Za kilkanaście sekund dotrze tu fala uderzeniowa z wybuchu,
który właśnie obserwujemy. Jakieś ostatnie słowa?
-
Ambasadorze… - Ran’gho mówił głośno, przebijając się przez narastający szum. To
skwierczały obwody stacji, wystawione na działanie potężnych impulsów
elektromagnetycznych.
- Prowadzenie
tej gry z panem to była czysta przyjemność. – wykrzyczał, aby rozmówca na pewno go dosłyszał. Ochroniarz zobaczył
jeszcze, jak przedstawiciel Imperium kiwa powoli głową.
A potem wszystko
ucichło i utonęło w blasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz