sobota, 14 stycznia 2017

Cybernetyfikacja - rozdział 2.

 

Oni mają wszystko, a my nic. Żyją sobie bezpiecznie pod energetyczną kopułą, nie znając chorób, wojen, głodu. – Gromki głos generała niósł się wśród szeregów żołnierzy. – Ale to się zmieni! Właśnie dziś pokażemy im, jak wygląda nasze życie! Przejdziemy granicę, zniszczymy bogate centrum, zrównamy nieznających trudu, rozpuszczonych bogaczy z nami, zwykłymi ludźmi! Jeśli oni nie chcą się dzielić błogosławieństwami technologii, nie potrafią wykrzesać z siebie nic aby pomóc ludziom po drugiej stronie granicy, to my ich do tego zmusimy!

Lew słuchał przemowy generała z lekko znużoną miną. Jako jego syn miał ten przywilej, zwłaszcza że jako dowódca plutonu stał bokiem do mównicy. Lustrował swój oddział wzrokiem. Jeden z wielu plutonów lekkiej piechoty, które wedrą się do Miasta po przełamaniu granicy. Nie potrwa to długo, więc wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Nikt nie może spóźnić się ani o ułamek sekundy.

- Spocznij! W lewo zwrot! Naprzód marsz! – wiązka rozkazów wyrwała Lwa z zamyślenia. Powtórzył je oddziałowi, ale sam odłączył się od równego szyku i podbiegł do pojazdu dowodzenia. W środku czekało już kilku dowódców, w tym generał.

- Panowie, dziś wielki dzień – zaczął – Wiecie, od jak dawna na to czekamy. Od lat przygotowywaliśmy się na moment, kiedy odbierzemy tym dupkom z Miasta wszystko, co tylko zechcemy. Ale nie będę wam o tym pierdolił, wy to wiecie. – ciągnął. – Jesteście elitą tej armii, więc jesteście też odpowiedzialni za wszystko. Szczególnie ty – wskazał palcem Lwa.- Chcę, żebyś wiedział, że pokładam w tobie wielkie nadzieje, synu. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.

Lew nie odpowiedział. Nie musiał, obaj wiedzieli że lata szkoleń i najostrzejszej dyscypliny zrobiły swoje. Gdy usłyszał rozkaz dołączenia do oddziałów, odwrócił się tylko na moment by spojrzeć jeszcze raz na generała i posłać mu porozumiewawcze spojrzenie. Ojciec odwzajemnił je i skinął głową.

Oddziały maszerowały już w kierunku najbliższej stacji pociągu, który dojeżdżał do miasta. Atak w tamtym miejscu miał być jedynie dywersją, prawdziwa ofensywa miała nastąpić bezpośrednio przez granicę. Lew jeszcze raz zlustrował swój pluton wzrokiem i pokręcił głową z niesmakiem. Żołnierze maszerowali w nienagannym rytmie, a w ich oczach był widoczny najszczerszy, niemal fanatyczny entuzjazm, lecz ich uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia. Stare, łatane kamizelki balistyczne, wysłużone pistolety maszynowe, ręcznie robione granaty. Nawet podczas szturmu na Miasto nie zmienią się w ultranowoczesne blastery, ponieważ technicznie nigdy nie przekroczą granicy. Urządzenia przygotowane przez oddziały naukowe zrobią w niej wyłom, przez który można będzie przejść na drugą stronę bez efektów ubocznych, zarówno pozytywnych i negatywnych.

Z zamyślenia wyrwał go meldunek jednego z żołnierzy o zbliżaniu się do celu. Do stacji zostało im niecałe pół kilometra, więc rozkazał zmianę szyku. Co prawda atakowany budynek miał być niebroniony, ale wolał uniknąć niespodzianek.

Oddział ustawił się pod tylnymi drzwiami dworca. Usłyszawszy z krótkofalówki potwierdzenie gotowości przez pozostałe plutony, atakujące budynek od frontu, wydał rozkaz rozpoczęcia akcji.

W ciągu kilku sekund stało się bardzo wiele rzeczy. Żołnierz z taranem wyważył drzwi, a reszta oddziału błyskawicznie wparowała do środka i rozpoczęła zabezpieczanie pomieszczeń zaplecza. Po chwili dało się słyszeć zaskoczone okrzyki kasjerek, jednak strzały z paralizatorów szybko je uciszyły. Przynajmniej Lew miał nadzieję, że to były paralizatory, nie ostra broń. Dyscyplina dyscypliną, ale znał fanatyczną nienawiść swoich podwładnych do wszystkich, którzy w jakiś sposób związani byli z Miastem. Gdy krótkofalówka zabrzęczała cicho, przekazując meldunek o zabezpieczeniu budynku, Lew wszedł do środka, przeszedł przez korytarze do głównej hali dworca i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Pod ścianą, związane i nieprzytomne, leżały kasjerki. Jeden z żołnierzy zameldował, że kilku z nich odebrano broń. Pistolety, w znacznie lepszym stanie niż te na wyposażeniu jego oddziału. Lew skinął lekko głową i rozkazał przygotowanie obrony.

Plan zakładał szybkie zdobycie budynku dworca, następnie w miarę możliwości ufortyfikowanie go i obronę przez kilka godzin. Potem mieli zostać ewakuowani pociągiem, który do tej pory miał już być sterowany przez przejęte miejskie centrum kontroli. Jednak jeśli odwrócenie uwagi nie będzie odpowiednio przekonywujące, to szturm na Miasto się nie powiedzie i zostaną spisani na straty.

Lew podszedł do jednej z kas i zauważył, że zgodnie z tym co zameldowali mu żołnierze, szybka osłaniająca przycisk alarmowy była nietknięta. Spojrzał na zegarek. Było kilka minut po trzeciej nad ranem. Idealny czas, o tej porze główna kolumna powinna już zbliżać się do zabudowań poprzedzających granicę. Ich przebycie nie powinno zając dłużej niż pół godziny, więc jeśli ma odwrócić uwagę od głównego szturmu, to powinien zacząć teraz.

Nie zastanawiając się więcej, stłukł szybkę mocnym uderzeniem pięści i wcisnął przycisk. Rozjarzył się on na czerwono, a po chwili zgasł, ale wiadomość została odebrana. Lew powoli obszedł kończących fortyfikowanie budynku żołnierzy i sam ustawił się na stanowisku strzeleckim we frontowej części budynku. Pozostało tylko czekać.

Po krótkim czasie dostrzegł na horyzoncie kilka policyjnych furgonetek.
- Strzelać bez rozkazu - rzucił krótko. Pistolety maszynowe nie imponowały celnością na dystansie kilkuset metrów, więc strzelanie zacznie się gdy pojazdy zatrzymają się i wyplują z wnętrza kilka oddziałów szturmowych. Przy odrobinie szczęścia uda się ich zaskoczyć i wyrżnąć załogę przynajmniej jednej furgonetki zanim ktokolwiek z nich zorientuje się w sytuacji. Sam przyłożył kolbę broni do ramienia i zaczął wodzić lufą za pierwszym pojazdem w szyku. Jeszcze trzysta metrów. Dwieście. Sto. W końcu furgonetki zatrzymały się z piskiem opon i wypadli z nich uzbrojeni antyterroryści. Natychmiastowo spadła na nich lawina kul, jednak niewielu zostało rannych, większość zdążyła zasłonić się przenośnymi tarczami balistycznymi lub wbiec za opancerzone części pojazdów. Już zaczęli rozkładać przenośny kordon, składający się ze składanych, kevlarowych osłon. Na dystansie kilkudziesięciu metrów kule z pistoletów nie miały szans na przebicie się przez osłony.

Kryjąc się za osłonami, Lew przeszedł do kas. Wszystko idzie zgodnie z planem, pomyślał. Za pół godziny nastąpi szturm na granicę, a za półtorej odbierze nas stąd jadący z ponaddźwiękową prędkością pociąg. Usiadł na fotelu, który jeszcze niedawno zajmowała kasjerka i przysunął mikrofon do ust. Pochylił się jeszcze odrobinę, by jego głos był naprawdę dobrze słyszalny.

- Raz, dwa, trzy – jego głos rozległ się w całym budynku. Stojący obok żołnierz przełączył kilka kabelków i pokazał wysunięty w górę kciuk.

- Raz, dwa, trzy – tym razem przyjemny w brzmieniu, niski głos Lwa dobiegł z głośników na zewnątrz stacji. Pokazał technikowi palcem, żeby jeszcze trochę pogłośnił.

- Witam wszystkich, którzy zjawili się na naszej zabawie – mówił powoli, spokojnym głosem. – Mam nadzieję, że zapewnimy wam rozrywkę, dosłownie i w przenośni.- Na dany znak kilku żołnierzy wystrzeliło z granatników ponad zaporami. Trzy pociski wpadły za kordon, jeden uderzył w jego powierzchnię. Wybuchy nastąpiły dopiero po kilku sekundach.

- Mam nadzieję, że te drobne niespodzianki nie zepsują nam zabawy – ciągnął dalej Lew. – Ale przejdźmy do rzeczy. Zajęliśmy budynek i mamy zakładników. Jeśli w ciągu trzech godzin nie otrzymamy dwunastu milionów dolarów w używanych banknotach, to zaczniemy się ich pozbywać. Co prawda nie jest ich zbyt wielu – ciągnął spokojnie – ale sądzę, że przy umiejętnym postępowaniu starczy na długo. Czekamy – zerknął na zegarek – równo do szóstej piętnaście.

Odszedł od mikrofonu.

- I jak mi wychodzi granie psychopaty? – zwrócił się do stojącego obok podwładnego.

- Doskonale, sir! – Lew podszedł i protekcjonalnie klepnął go w ramię. – Trochę luzu, żołnierzu. No już, to jest rozkaz! – uśmiechnął się, a młodszy zaledwie o dwa lata szeregowiec odwzajemnił uśmiech. Gdy odprawiony wyruszył na swoją pozycję, z twarzy Lwa wszelkie emocje zniknęły, jakby ich tam nigdy nie było. Wyszkolony przez ojca, umiał zarówno dowodzić, jak i dbać o morale swoich oddziałów.

Minęło już pół godziny, a oni nadal nie doczekali się odpowiedzi od otaczającego stację kordonu antyterrorystów. Lew zaczynał się niepokoić, jeśli zbyt szybko przekażą pieniądze lub rozpoczną szturm bez próby negocjacji, sytuacja może zrobić się naprawdę trudna.

Dokładnie w momencie kiedy ta myśl przemknęła mu przez głowę usłyszał głos, zniekształcony przez niskiej jakości megafon. Przez jego twarz przemknął uśmiech. Zaczął wsłuchiwać się w to, co mieli mu do przekazania antyterroryści.

Kolejna godzina upłynęła na negocjacjach. Najpierw zgodził się na wypuszczenie jednego z zakładników za zagwarantowanie bezpiecznego transportu. Po niedługim czasie na dachu wylądowały dwa śmigłowce, a ich piloci na linach zeszli po ścianie budynku i powoli oddalili się za kordon. Wtedy Lew uwolnił jedną z kasjerek. Grał na czas, odebrał już kilka meldunków o rozpoczęciu szturmu i jego pomyślnym przebiegu, jednak centrum kontroli pozostawało niezajęte. Trzeszczący radioodbiornik przekazywał informacje o niespodziewanie silnej obronie i niewielkiej efektywności przestarzałej broni palnej przeciwko nowoczesnym technologiom, ale również obietnice o podwojeniu wysiłków i braku opóźnień w planie.

Nareszcie nadeszła upragniona informacja: centrum kontroli zostało przejęte, wojskowi technicy rozpoczęli hakowanie systemu, pomagali w tym pracujący pod groźbą śmierci pracownicy służb Miasta. Pociąg był już w drodze. Lew wydał rozkaz rozpoczęcia ostrzału. Miał on utrzymać policjantów z dala od stacji i przekonać ich, że nagły koniec gradu kul oznacza nieporadnie zastawioną pułapkę. Żołnierze nie potrzebowali wiele czasu by zebrać sprzęt i wsiąść do pociągu, lecz szturm antyterrorystów w takim momencie byłby tragiczny w skutkach.

Gdy pociąg z piskiem hamulców wjechał na stacje, przygotowane wcześniej oddziały błyskawicznie załadowały się do środka wraz ze sprzętem. Wyglądając przez okno mogli zobaczyć ładujących się do furgonetek policjantów, ale żadna z nich nie mogła równać się z magnetycznym pociągiem. Już po chwili osiągnął on szczytową prędkość i wjechał do tunelu poprzedzającego granicę, a z głośników rozległo się uprzejme ostrzeżenie. Lew wygodnie ułożył się w fotelu, układając broń na kolanach. Kilkanaście sekund później miękko zapadł w czerń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz