sobota, 11 lutego 2017

Kredą w kredo

 Recenzja bezspoilerowa.
  W ostatnich latach ekranizacje gier mimo dużego rozgłosu nie zdobywają raczej przesadnie pozytywnych ocen. “Warcraft: Początek” z 29% na Rotten Tomatoes, “Resident Evil: The Final Chapter” z 34% i “Hitman: Agent 47”, któremu udało się zdobyć zaledwie 8%. Jak na tym tle wypada oparty o kultową serię gier “Assasin’s Creed”?
Odpowiem od razu: słabo. Gdy w czwartek przed seansem przejrzałem recenzje, to pomimo ich negatywnego wydźwięku obiecałem sobie pozostać obiektywnym i ocenić film z pozycji nie tylko widza, ale też gracza. I zawiodłem się.
Film ani trochę nie wykorzystuje potencjału, jaki daje przeniesienie części wydarzeń do piętnastowiecznej Hiszpanii. Sekwencje w przeszłości są zbyt szybkie, momentami nie sposób połapać się w tym, co dzieje się na ekranie. Zamiast efektownych, ale niewiele wnoszących walk z  dziesiątkami strażników i napakowanych akcją pościgów można było pokazać chociaż kawałek życia w tych jakże ciekawych czasach, uspokoić na moment gnające przed siebie wydarzenia, pozwolić widzowi na ujrzenie Aguilara (tak właśnie na imię ma asasyn, w którego poprzez Animusa wciela się główny bohater) w jego życiu, nie jedynie jako asasyńskiego terminatora. Tak zresztą jest w przypadku wszystkich postaci – jest ich dużo, a żadnej nie poświęcono wystarczająco wiele czasu, by dobrze poznać bohaterów filmu i ich motywy.
Kolejnym grzechem filmu jest sposób, w jaki ukazani są asasyni. Mało w nich człowieczeństwa, są raczej bezwzględnymi katami niż szlachetnymi rycerzami walczącymi o wolność, na dodatek słowa o ważności tytułowego kredo i gotowości oddania za nie życia padają równie gęsto co kreda podczas protestu przeciwko reformie edukacji. Jak widz ma poczuć jakąkolwiek sympatię do bohatera, który jest w praktyce religijnym fanatykiem? Więcej, jak widz, który nie jest jak ja weteranem serii i nic nie wie o asasynach, może ocenić ich postępowanie? W filmie Templariusze ukazani są co prawda jako “ci źli”, ale logika skłania bardziej do wierzenia potężnej organizacji, która dąży do zaprowadzenia na świecie pokoju niż grupie wyrzutków, których jedynym celem jest powstrzymanie Templariuszy od realizacji ich celów i nie przebierających w metodach.
Ale przejdźmy do teraźniejszości, która w końcu stanowi lwią część filmu. Niestety, tutaj również nie jest lepiej. Za cholerę nie potrafię polubić Calluma. On sam, będąc po kądzieli bezpośrednim potomkiem Aguilara, zostaje schwytany i uwięziony przez Templariuszy. Nie wiem, co myśleć o dziwnie niepewnej swych motywów doktor Rikkin, ale doceniam drobne smaczki w budowaniu ich postaci i wzajemnej relacji, która nie jest typowa jak na więźnia i eksperymentującego naukowca. To, czego zupełnie nie rozumiem, to mnóstwo błędów natury logicznej. Nie mogę ich opisać bez spoilerowania, ograniczę się tylko do wspomnienia że nie powinno się trzymać asasyńskiej broni w szklanych gablotach, praktycznie bez zabezpieczeń.
Podsumowując – film nie próbuje nawet być czymś więcej niż przerysowaną, liczącą głównie na hype graczy produkcją. Widać w nim duży potencjał, ale najwidoczniej przy jego produkcji nie starczyło czasu, żeby pokazać jakąkolwiek głębię i powstało to, co powstało. Mam szczerą nadzieję, że nie powstanie sequel (chociaż liczba wątków, które pozostały całkowicie niedomknięte mogłaby na to wskazywać). A jeśli powstanie, to przysięgam, pójdę na pierwszy seans w Międzyrzeczu, czyli pewnie około miesiąca po premierze, i będę zaznaczał na fotelu każdą związaną z nadużytym kredo głupotę. Kredą.

Tutaj największe idiotyzmy- UWAGA, ZAWIERA SPOILERY. Zostaliście ostrzeżeni.



1 komentarz: