niedziela, 26 lutego 2017

Makabreska


Gdy jak co wieczór biegała w parku na skraju miasta, jej uwagę zwrócił głośny szelest dobiegający z kępy zarośli rosnących tuż koło ścieżki. Szelest, a potem trzask, jakby łamanej gałęzi. Nie przerywając biegu wzruszyła ramionami. To tylko wiatr, albo jakieś zwierzę - pomyślała.

Kiedy z zarośli dobiegł ją głośniejszy niż wcześniej trzask, jej wytrenowany w wojsku słuch błyskawicznie rozpoznał odgłos strzału z broni pneumatycznej. Pierwszą  reakcją był odskok, byle dalej od toru lotu potencjalnie śmiercionośnego pocisku. Sekundę później usłyszała drugi trzask, a na prawej łydce, tuż pod kolanem poczuła  silne ukłucie. W momencie, gdy skierowała tam wzrok, świat zaczął zwalniać. Kształty rozmazywały się, a barwy mieszały. Strzałka ze środkiem usypiającym - zrozumiała przerażająco powoli. Kolorowe plamy, które widziała, stawały się coraz ciemniejsze… aż w końcu zapadła czerń.



Obudził ją dźwięk kroków na betonowej posadzce. Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna. Gdy po chwili doszła do siebie, rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w małym pomieszczeniu, całym wyłożonym szarymi płytkami. Popatrzyła w górę - sufit znajdował się naprawdę wysoko, więc zapewne jej więzienie jest wnęką w podłodze innego pomieszczenia. Prawdopodobnie piwnicy, o czym świadczyć mogła wisząca pod sufitem goła żarówka. W tej chwili zgaszona. Źródłem światła było co innego - cztery niewielkie reflektory wbudowane w ściany wnęki, daleko poza zasięgiem jej rąk.

Odgłos kroków nagle umilkł. Zorientowała się, że ktoś się jej przygląda. Widać było tylko ciemny zarys jego sylwetki, oświetlanej z tyłu przez to samo światło, które chwilę wcześniej pozwoliło jej dojrzeć żarówkę. Po masywnej posturze poznała, że przyglądającym się jej jest mężczyzna. Skierowała wzrok w dół, na podłogę i na ściany swego więzienia, szukając jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Na próżno, były idealnie gładkie. Nagle wszystkie światła zgasły, a potem zapaliła się górna żarówka. Po chwili usłyszała skrzypienie, a potem stuknięcie, gdy coś dotknęło podłogi jej celi. Była to miska, zwyczajna, średniej wielkości miska z uchami po obu stronach. Wypełniona była owsianką na mleku, bez żadnych dodatków. W tej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. Łyżki nie znalazła, musiała więc jeść prosto z miski. Po chwili znów coś usłyszała. Skrzypnięcia i jęki, zupełnie jak w jej starym fotelu, gdy ktoś na nim siadał. A potem szuranie czegoś ciężkiego na betonie. Stół, podpowiedziała jej podświadomość, przyciąga do siebie niewielki stolik.

A potem kolejny odgłos. Dźwięk, który uświadomił jej, dlaczego cała wnęka wyłożona jest szarymi, łazienkowymi kafelkami. To przecież jasne, szeptał głos w jej głowie. Z takich kafelków bardzo łatwo jest coś zmyć… na przykład krew.

Zwymiotowała do miski z owsianką.

- Nie! Nie! Wypuść mnie! - wrzasnęła dziko, uderzając pięściami o idealnie gładkie ściany.

- Ja nie chcę! Wypuść mnie! - wrzeszczała dalej, nie swoim głosem, jednak z czasem jej krzyk przeszedł w szloch - Błagam, wypuść mnie, wypuść, nie, ja nie chcę… - a ten z kolei zmienił się w cichnące łkanie – Proszę, nie, nie, ja nie chcę...

Po dłuższej chwili mężczyzna wstał, znów usłyszała skrzypienie fotela i odgłos kroków. Na dno jej celi opadło wiadro. Chwilę zajęło jej domyślenie się, że będzie to jej toaleta. Postawiła je w kącie, haczyk przywiązany do cienkiej linki sam wysunął się z uchwytu wiadra i rozpoczął wspinaczkę w górę. Chciała go złapać, ale wyślizgnął jej się z palców i prędko uciekł poza zasięg.

Jeśli jej domysły były trafne, to kolejny raz odgłos kroków usłyszała dopiero następnego dnia. Powtórzyły się czynności, które miały stać się rutyną. Na dół jej więzienia znów została spuszczona miska z owsianką. Tym razem dokładniej przyjrzała się sposobowi, w jaki podawał jej jedzenie. Na szczycie wnęki znajdował się kołowrót, na który nawinięta była cienka linka. Do jej końca przymocowano dwa haczyki, na których oprawca zawieszał miskę lub wiadro. Prosta konstrukcja sprawiała, że haczyki same wysuwały się z uchwytów naczynia i można było szybko wciągnąć je z powrotem na górę.

 Po chwili zauważyła jeszcze jeden szczegół.  Kołowrót miał dwa trzpienie i dwie korby, a konstrukcja umożliwiała nawinięcie na niego dwóch niezależnych od siebie lin. To właśnie drugiej z nich przyglądała się teraz. Błyszczała metalicznie w świetle lampy, a na jej końcu znajdował się duży, solidnie wyglądający hal. To pewnie na tym haku podwiesił coś w rodz            aju kołyski, gdy transportował cię do twojego pokoju… szeptało coś w jej głowie, a ostatnie słowa były do granic przesycone ironią. Gdy po odstawieniu miski na podłogę linka powędrowała w górę, nie próbowała jej złapać, wiedziała że sznurek urwie się albo wyślizgnie z jej rąk. Istniał także inny powód. Wczoraj, podczas jednego z ataków paniki rozpaczliwie próbowała wspiąć się po idealnie gładkich ścianach. Ceną za brak opanowania były połamane aż do krwi paznokcie i mnóstwo drobnych ranek na palcach. Gdy tylko ruszała dłonią przeszywał ją nieznośny ból, a zasklepione już skaleczenia otwierały się.

 Nauczona doświadczeniem, nie rzuciła się na jedzenie od razu. Chciała przeczekać odgłosy, które miały nastąpić za chwilę.

 Najpierw jęk wysłużonych sprężyn starego fotela. Potem szuranie przysuwanego do siebie stolika. Następnie dźwięk, który w obecnej sytuacji przeraziłby każdego, dźwięk, który wywoływał u niej dreszcze, który wywoływał z zakamarków pamięci demony przeszłości…

Dźwięk ostrza, przeciąganego po osełce.

Dźwięk ostrzenia noża.

Skuliła się w kącie, a wyobraźnia podsuwała jej coraz to kolejne makabryczne obrazy. Wstrząsnął nią dreszcz. Z góry wciąż dochodziły odgłosy ostrzenia. Pociągnięcia delikatne, ale zdecydowane .Niemalże… pieszczotliwe. Zwielokrotnione przez echo, zmieniające nawet najcichszy śpiew ostrza w jęki, niczym skargi na potępieńczy los. Krótka przerwa. Zmiana narzędzia - to znów szeptało coś w jej głowie. I powrót tego dźwięku. Doprowadzającego do szaleństwa. Nie wiedziała jak długo to trwało. Gdy wreszcie skończył, bez słowa stanął nad wnęką i znów opuścił linkę. Nowe wiadro. W środku znajdowała się półtoralitrowa butelka wody. Zdjęło wiadro z haczyka i założyła na niego uchwyt poprzedniego wiadra, którego i tak nie użyła. Była zbytnio zestresowana, aby pamiętać o swoich potrzebach fizjologicznych. Teraz pomimo bólu okrwawionych palców chwyciła butelkę i z trudem odkręciła zakrętkę. Łapczywie wypiła kilka pierwszych łyków, potem dały o sobie znać nabyte podczas służby nawyki. Zaczęła pić powoli, cienka strużka cieczy przelewała się jej przez gardło, następnie przez przełyk do żołądka,  skąd, nabywszy małą domieszkę kwasów i enzymów trawiennych trafiła do jelit, gdzie zastała błyskawicznie przyswojona.

 Uzupełnienie zapasu płynów przypomniało jej organizmowi o jeszcze jednej rzeczy. Nie bacząc na wciąż obserwującego ją mężczyznę, załatwiła się do wiadra. Gdy skończyła, światła zgasły, a jej oprawca, jak zaczęła nazywać go w myślach, odszedł. Wytężyła słuch. Po chwili dźwięk kroków zaczął cichnąć. Schody, pomyślała. A więc piwnica. Gdy usłyszała odgłos zamykanych drzwi, opadła na kolana, podczołgała się do miski z owsianką i zaczęła posiłek. Jadła prosto z miski.  Poniżające, pomyślała. Gdy skończyła, poczuła nieodpartą senność. Środki usypiające w jedzeniu… - przemknęło jej jeszcze przez głowę, nim ostatecznie wpadła w objęcia Morfeusza.

Gdy przyszedł kolejny raz, nie spała już od wielu godzin. Siedziała po turecku na środku swojego więzienia, próbując się skoncentrować. Rozpoznawała u siebie pierwsze objawy deprywacji sensorycznej, dźwięki kroków czy skrzypienie fotela słyszała co chwilę, nawet gdy była pewna, że jej prześladowca nie nadchodzi. Przed jej oczami, pomimo absolutnej ciemności, pojawiały się też pełne kolorów wizje, przedstawiające abstrakcyjne kształty, które z kolei niczym w psychodelicznej wizji zmieniały postać, nieuchronnie osiągając w końcu postać przerażającego obrysu człowieka ostrzącego nóż i z lubieżną przyjemnością przyglądającego się jej cierpieniu. Drżała za każdym razem, gdy wyimaginowany prześladowca zbliżał się do niej rozkołysanym krokiem, jednocześnie powoli wykonując kolejne pociągnięcia prostym, praktycznym nożem.

Nagle znowu usłyszała odgłos kroków, lecz tym razem inaczej. Wiedziała, że tym razem to naprawdę on, a nie wyobraźnia, znudzona brakiem bodźców. Powoli wstała. Ostatnie kilka godzin spędziła, motywując się do działania. Obmyślając plan. Udało się jej rzucić pustą miską w taki sposób, że jeden z reflektorów przekręcił się i po włączeniu powinien w pełnej krasie ukazać jej prześladowcę. Oślepiony nagłym rozbłyskiem, nie będzie w stanie uchylić się przed nadlatującą z dołu miską, a wtedy może, tylko może, upuści tu swój nóż, myślała. Nigdy nie była osobą wierzącą, lecz teraz niemal modliła się, żeby jej przewidywania okazały się trafne.

Gdy z góry dobiegł ją jęk metalu pieszczotliwie przeciąganego po osełce, była gotowa. Zaczęła drżeć, a po chwili również łkać, ale nie dopuściła do ataku paniki. Musi mi się udać, powtarzała w głowie. Nie wolno się bać.

Traumatyczne odgłosy wkrótce ustały, a mężczyzna zbliżył się do krawędzi. To był ten moment. Mocno ścisnęła miskę w dłoniach i zamarła w oczekiwaniu. Gdy reflektory zapłonęły blaskiem, jej prześladowca zgodnie z przewidywaniami odsunął się o pół kroku i osłonił oczy przedramieniem. Nie skupiała się na jego wyglądzie, jej uwagę przykuł trzymany przez niego w dłoni nóż. Był podobny do tego z jej wizji, prosty, bez zbędnych ozdób. I zabójczo ostry. Z całej siły cisnęła, celując w nadgarstek. Trafiła. Palce mężczyzny rozwarły się, a nóż poddał się nieubłaganej grawitacji i poleciał w jej kierunku. Podskoczyła się i złapała go w locie. Teraz to ja jestem u władzy, pomyślała.

Wiele lat temu, podczas służby w wojsku, byłam już w podobnej sytuacji – powiedziała. – Wtedy też ktoś mnie uprowadził i czekał, aż się złamię, chciał żebym ujawniła informacje. Dla zabicia czasu, ostrzył nóż. Byłam torturowana, prawie umarłam, ale nie wydałam chronionych sekretów. – Jej głos zaczął drżeć. Mówiła coraz szybciej. – Wtedy nie miałam odwagi zrobić nic, nawet tej najmniejszej rzeczy, która pozwoliłaby mi uwolnić się od męki. Teraz – zaczęła spokojniej – mam tę odwagę.

            Przyjrzała się dokładnie lśniącemu ostrzu. Błyszczało w świetle, pokazując jej odbicie. Rozczochrane włosy, sińce pod oczami. W oczach obłęd. Zaśmiała się głośno i delikatnie przeciągnęła chłodną stalą po wierzchu dłoni. Z fascynacją obserwowała kropelki krwi, wykwitające na skórze, i łączące się w cienką, czerwoną kreskę. Oblizała ostrze.

            - Nie wolno się bać – powiedziała z uśmiechem, a potem powoli uniosła nóż i z całej siły przeciągnęła nim po gardle. Jasnoczerwona krew trysnęła obfitym strumieniem, tworząc abstrakcyjne wzory na szarych płytkach. Strumieniami wypływała z tętnicy w rytm uderzeń słabnącego serca. Z każdą chwilą coraz wolniej.

            Starała się ustać na nogach tak długo, jak tylko potrafiła. Pustym wzrokiem patrzyła na mężczyznę stojącego przy krawędzi. On też patrzył na nią, jak entomolog na zasuszony okaz wyjątkowo rzadkiego motyla. Z fascynacją.

            Upadła w końcu. Ostatkiem sił próbowała coś powiedzieć, ale poderżnięte gardło skutecznie jej to uniemożliwiło. Umarła, brodząc we własnej krwi. Zginęła z własnej ręki, ponieważ nie wolno było się bać.

            Mężczyzna przyglądał się dalej. W milczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz